Waszlowani, park narodowy i sawanna z lampartem. Jednym, widzianym kilkanaście lat temu. Z antylopami, które sprowadzono, żeby zwabić lamparty z azerskiej strony. Wężami, po których ukąszeniu masz trzy godziny na uratowanie życia, i skorpionami. Do tego psy pasterskie z uciętymi uszami i ogonami. Vazha pokazał mi zdjęcie owczarka kaukaskiego nieczystej krwi z jednym okiem i pyskiem wyglądającym jak twarz boksera po walce.
– Zagryzł dwa wilki, a ma dopiero sześć miesięcy – powiedział z podziwem.

Jesteśmy w bungalowie dla turystów i strażników parku, tzw. rangersów. Siedzimy przy stole pod gwiazdami i jemy kolację.
– Ty jesteś tamada – mówi Vazha do rangersa, który siedzi z nami.
Jest to około 25-letni, dobrze zbudowany facet o wesołym usposobieniu i oczach, które mówią: Don’t mess with me.

Tamada to zaszczytna funkcja. Osoba, która prowadzi biesiadę, wygłasza toasty i zaprasza do tego innych.

Siedzi z nami jeszcze jeden rangers, a właściwie administration guy, starszy, chudy i w lekko znoszonym swetrze. Przy stole są również Shalva, Vazha i siedmiu Polaków.

Tamada wznosi toast. Mówi po gruzińsku. Vazha, który ma przydomek Google, tłumaczy toast na angielski.

Spodziewam się szybkiego „na zdrowie” lub czegoś w stylu „za nasze spotkanie”. Jest cicho. Noc. Siedzimy. Słychać tylko nocne życie zwierząt, gruzińskie słowa strażnika i angielskie tłumaczenie Vazhy.

„Miłość jest bardzo ważna w życiu. Miłość do świata, miłość do ludzi, miłość do kobiety lub mężczyzny, miłość do innych. Ważna jest nie tylko umiejętność dawania, ale też otrzymywania miłości. Są ludzie z otwartym sercem, którzy potrafią dawać i przyjmować miłość. Za każdym razem, gdy to robią, zasiewają ziarno. Ziarno, z którego później powstaje roślina i się rozrasta. Za każdym razem, gdy obdarzasz kogoś miłością, z tego ziarna rosną nowe korzenie i nowe gałęzie. Obyśmy umieli być tego rodzaju ludźmi. Ludźmi z sercem otwartym na dawanie i przyjmowanie miłości. I oby tacy ludzie byli wokół nas”.

Wszyscy stukają się kieliszkami i piją czaczę lub wino, kontemplując toast młodego chłopaka, który zaskoczył nas wszystkich swoją wrażliwością.

To zresztą nie ostatni ciekawy toast tej nocy. Gruzini z mniejszym lub większym wdziękiem i talentem opowiadają w swoich (trwających czasem 15 minut) przemowach o życiu, miłości, odwadze, ludziach, wartościach i wielu innych rzeczach. Wznoszenie toastów jest pewnego rodzaju sztuką i nawet młode osoby traktują je dużo poważniej, niż mógłbym przypuszczać.

Pijemy, palimy, rozmawiamy. Razem i w podgrupach. Słuchamy kolejnych toastów. W pewnym momencie Gruzini przenoszą się do chatki rangersów, która jest tuż obok, i zaczynają turniej gry w backgammona. Zapraszają do picia i kibicowania, ale nikt z nas nie zna zasad gry.
– To stara gra, popularna w postsowieckich krajach – mówi Vazha i idzie grać.

Wkrótce kładę się do łóżka, myśląc, jak mało wyrafinowane wydają się zwykłe spotkania w porównaniu z tym, czego przed chwilą doświadczyłem.

– Vazha, jak to działa z tymi toastami? – pytam na drugi dzień. – Jak się ich uczycie?
– To proste. Musisz posłuchać, co ci siedzi w środku, i szczerze, z otwartym sercem o tym powiedzieć! – Vazha przedstawia mi przepis i szelmowsko się uśmiecha.

Ostatniego dnia, gdy siedzimy wszyscy w ogrodzie apartamentu w Kutaisi, Vazha wyznacza mnie na tamadę. Muszę wznieść toast. Zbieram się w sobie i stosuję przepis, który wcześniej usłyszałem. Słowa same ze mnie wychodzą, a w oczach słuchaczy widzę, że czują, że mówię prosto z serca. Gdy kończę, Vazha mówi:
– No, i wystarczyło 10 dni, żeby został Gruzinem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *